Wczoraj dostałam wiadomość o odejściu małej Kruszynki, Miriam. Słodkiej Dziewczynki, która całe swoje życie walczyła. Była ciężko chora ale ta choroba dodawała mocy i siły do walki je Mamie i Tacie. Odeszła i to nie z powodu choroby na jaką cierpiała a z powodu sepsy. Nie umiałam się z tym zmierzyć. Zabrakło mi słów, żal zalał serce. na nic zdały się logiczne słowa. Dialog wewnętrzny mi nie sprzyjał.
Umarło dziecko.
Dzisiaj dostałam wiadomość o odejściu innej bliskiej mi osoby. Odszedł z powodu nowotworu a może z powodu jego leczenia? Nie wiem, nie mogę zebrać myśli.
Od dnia kiedy Max przyszedł na świat a niedługo później zachorował mam wrażenie, że żyję w oparach śmierci. Ileż to już bliskich mi osób odeszło? Ile cierpienia, ile śmierci...
Czy można się przyzwyczaić do odchodzenia?
Niby naturalna sprawa. Wszak życie się zaczyna i kończy...śmiercią, naturalna kolej rzeczy przecież ! A jednak boli. Buzi się sprzeciw, wściekłość, żal i niedowierzanie.
To cholerne życie w lęku, że mnie dopadnie to samo, że któryś z napadów Maxa okaże się tym ostatnim ...tak jak w przypadku Oli.
Staram się żyć codziennością, kochać i robić swoje. Staram się cieszyć każdym dniem i każdym okruchem radości.
Tak bardzo jednak ciężko przyjąć do wiadomości, że kogoś już nie zobaczymy na tym łez padole..., że dopiero kiedyś, gdzieś, w innym świcie znowu się spotkamy.
według naukowców z nagrodami nobla i ogólnie biorąc pod uwagę odkrycia naukowe boga nie ma a nawet jakby był to zachodzi wtedy pytanie kto go stworzył...świat natury nie jest okrutny a jest po prostu obojętny i przypadkowy i to pocieszające jest że gdzieś tam w następnym życiu nie grozi nam cierpienie i zło bo po prostu nie będzie żadnego innego życia. Należy się cieszyć z drobiazgów i z tego z czego można
OdpowiedzUsuń